Istnieją zadania, które jako ojcowie, chętnie zostawiamy mamom. Jednym z nich są wizyty u lekarzy. Chyba nie czujemy się zbyt pewnie w kwestiach zdrowotnych. Sam zwykłem powtarzać, za jednym z moich znajomych:
Ja zajmuję się wychowywaniem dzieci. W sprawach dotyczących pielęgnacji, należy rozmawiać z moją żoną.
I faktycznie, podczas kilku wizyt kontrolnych, gdy byłem sam z dziećmi, przeważanie efekt był mierny: to zagubiłem gabinetową roadmapę (najpierw do rejestracji, poźniej do 4-ki, następnie do 8-ki, ups, nie mam karty, wrócić do 4-ki, na znów do 8-ki – hooorror!! Do tego Google Maps w przychodni nie działa – uwierzycie?!), to zgubiliśmy ulubioną czapkę, zapomnieliśmy recepty, itd… Na koniec, w domu, należy przekazać zalecenia lekarza żonie… „Jasny gwint! TO BYŁY JAKIEŚ ZALECENIA?!” – nie robiłeś notatek? Przepadłeś!
Kontrole nie, interwencje TAK!
Jednak jakiś czas temu, za sprawą wypadku, jaki przydarzył się mojemu młodszemu synowi – Jankowi (moja żona opisała to w artykule: Rola ojca – budowanie odwagi i męskiej tożsamości), zdałem sobie sprawę, że tego typu trudne sytuacje są niesamowitą okazją do budowania zupełnie niecodziennej relacji z dzieckiem, ale także do poznawania siebie. Gdy zatem przyszło do kolejnego, tym razem planowanego, dzięki Bogu, zabiegu zgłosiłem się na ochotnika by towarzyszyć Zosi. Przedmiotem zabiegu była niewielka interwencja chirurgiczna. Jednak jak każda, budziła lęk.
Tata jak skała
Zdawałoby się, że największą wartością wynikającą z obecności taty przy dziecku w takich sytuacjach jest jego opanowanie, stanowczość i racjonalność, która powinna skutkować względnym poczuciem bezpieczeństwa. Niesiony takim przekonaniem i poprzednimi doświadczeniami podjąłem pierwsze działania. Zabieg był planowany, Zosia była wcześniej poinformowana, jednak gdy przyszło do wychodzenia z domu, rozkleiła się niestety i schowała w ramionach mamy. Przytulanie i zapewnienia mamy, że wszytko będzie OK, nie skłaniały Zosi do ubierania się. Ot i pierwsza okazja do stanowczego sygnału do wymarszu… i pierwszy sukces – jedziemy. W drodze chciałem przede wszystkim dać Zosi poczucie, że cały czas będę z przy niej. Unikałem obietnic, że nie będzie bolało, które często składają rodzice, mimo, że przecież nie mogą być tego pewni. Moje opanowanie i zapewnienia o wsparciu i obecności najwyraźniej podziałały, gdyż Zosia z pełnym spokojem i z uśmiechem dotarła do gabinetu i odważnie zaprezentowała nogę lekarzowi. Schody zaczęły się dopiero, gdy okazało się, że trzeba ciąć, a wcześniej zrobić zastrzyk znieczulający…
Poczucie kontroli
W takich sytuacjach standardowo pojawia się tekst o ukuciu komara. Tak było i w tym przypadku. Czy kogoś z Was takie zapewnienie kiedyś uspokoiło…? No własnie, Zosi też nie. Zaczęła płakać i dygotać. Uspokajanie niewiele dawało. Od samego początku postanowiłem mówić jej prawdę i nie obiecywać, że nie będzie bolało. Tak też i w tym przypadku, mimo płaczu, wspólnie z lekarzem wyjaśniliśmy jej, co się będzie działo, a w szczególności to, że po zrobieniu znieczulania, nie powinna już czuć bólu, i po to właśnie zastrzyk. Na szczęście w mojej strategii wspierał mnie także doktor, nie opowiadając bzdur, jak to się niektórym zdarza, że „nic nie poczujesz”, „ja nic nie robię, więc czemu płaczesz”, „przecież to nie boli”, itd. Czy nie jest tak, że gdy wiemy, co się będzie działo, znosimy to lepiej, niż bolesne „niespodzianki” i wmawianie, że nas nie boli, kiedy przecież czujemy, że boli? Nigdy nie pozwalaj na to lekarzom i sam bądź uczciwy wobec swojego dziecka! Bez względu na wiek, każdy z nas czuje się lepiej, gdy ma poczucie, że kontroluje sytuację.
Pękające skały
Pomimo wyjaśnień Zosia nadal płakała, ale trzeba było przystępować do pracy. Teraz należało pozwolić działać lekarzowi. Siedziałem na stole przytulając córkę i prosiłem, aby ściskała mnie tym mocniej, im mocniej będzie ją bolało. Wtuliła się szlochając i trzęsąc się, jakby chciała się schować w moich ramionach, ale nie zabierała nogi. Pokornie pozwoliła pracować doktorowi i ściskała mnie z całych sił. Czułem, że w tej sytuacji liczy tylko na mnie. Tylko ja byłem jej tarczą chroniącą przed tym, czego się boi. Gdy to sobie uświadomiłem łzy napłynęły mi do oczu, a cała stanowczość, opanowanie i racjonalność ustąpiły poczuciu, że jestem po to by ją chronić. Nie tylko teraz, ale zawsze. Że spoczywa na mnie zaszczyt i ogromna odpowiedzialność bycia pierwszym mężczyzną w jej życiu, i że zrobię co w mojej mocy, aby ona miała tego świadomość. Uświadomiłem sobie, że jak w tej chwili Zosia może liczyć na moje wsparcie, współczucie, obecność, tak w przyszłości tego samego będzie oczekiwała od swojego męża. Że koduję w niej obraz mężczyzny, którego ona będzie szukała i w przyszłości poślubi (o ile wybierze taką drogę). I w końcu, jeśli to schrzanię, ona będzie miała niewielkie oczekiwania w stosunku mężczyzn i znajdzie sobie jakiegoś leniwego, obojętnego, śmierdzącego……. Brrrrrr..!!!
Przytuliłem ją mocno, pogłaskałem po główce. Zosia uspokoiła się. Zabieg dobiegał końca. Przez te kilka minut tak wiele razem doświadczyliśmy… Na koniec obejrzeliśmy się jak lekarz zakłada opatrunek i umówiliśmy się na wspólnego dużego shake’a dla „dzielnej dziewczyny” w McDonald’s.
Bez zaangażowania nie ma ojcostwa
Tak wiele ważnych wydarzeń z życia naszych dzieci nas omija. Na część nie mamy wpływu, bo wynikają choćby z charakteru naszej pracy. Z faktu, że najczęściej to my pracujemy poza domem, przez co mamy mniej kontaktu z dziećmi. Z wielu jednak wycofujemy się sami sądząc, że lepiej poradzi sobie mama, że to nie do nas należy, bądź po prostu z lenistwa. Jednak także w tych momentach pozostajemy ojcem i nasze dziecko na nas liczy. W tych chwilach, gdy „zmęczeni po pracy” wolelibyśmy siąść przed telewizorem możemy budować relację, która będzie procentować, gdy pojawią się kłopoty, choćby w okresie dorastania. Wiele z momentów, gdy zwyczajnie tchórzymy, nigdy więcej się nie powtórzy. Nigdy już nie pojawią się te emocje, które cementują, które budują zaufanie i nasz obraz w oczach dziecka, i które będą procentować, bo dzięki nim nasze dziecko będzie wiedziało, że na tatę można liczyć.
Gdy następnego dnia wróciłem z pracy, Zosia pierwsza przybiegła do drzwi. Uśmiechnięta i wyraźnie stęskniona ściskała mnie przed dłuższą chwilę, szczerze ciesząc się z mojego powrotu do domu. To taka krótkoterminowa nagroda dla mnie. Ma one miejsce zawsze, i w przypadku każdego z moich dzieci, gdy ofiaruję się im czas. Ich prostolinijność i natychmiastowa wdzięczność to coś, czego należy się od nich uczyć, ale to już temat na inny wpis…